niedziela, 16 września 2018

Ostatnie 3 MIESIĄCE!

Stypendium Fulbrighta pozwala na wyjazd do USA na studia oraz praktyki, ale warunkiem jest opuszczenie terenu Stanów Zjednoczonych na okres 2 lat. Przez wiele miesięcy próbowałem w jakikolwiek sposób przedłużyć swój pobyt, lecz niestety, oficjalnie, poległem na tym polu. Rozumiem zasady otrzymania stypendium i zgodziłem się na nie przed wyjazdem, ale teraz niestety jest niedosyt. Studia na Columbia University pozwoliły mi na zdobycie wiedzy niedostępnej nigdzie indziej, a praca w Nowym Jorku otworzyła mi niesamowite możliwości. Praca przy największych projektach tego kraju jest unikalnym doświadczeniem.

Niestety, ale z dniem 8 listopada moja wiza traci datę ważności i zaczyna się "grace period", czyli okres 30 dni na opuszczenie kraju. Już za niecałe 3 miesiące będę musiał się spakować i wyjechać z Nowego Jorku. Zostało niestety już bardzo mało czasu i czuje się tak jakby ktoś wybudził mnie ze snu. Żyjąc tutaj cały czas miałem w głowie, że mój wyjazd jest gdzieś 'tam' w przyszłości, a to już zaraz.

Razem z moim znajomym, Rychem, postanowiliśmy wymienić się książkami podczas mojego pobytu w Polsce. Otrzymałem od niego książkę Busem przez Świat. Ameryka za 8 dolarów., która opowiada o podróży sześciu znajomych kamperem ze wschodu na zachód USA i z powrotem. Wypełniona niesamowitymi anegdotami z przeróżnych zakątków Stanów Zjednoczonych. Po przeczytaniu tej książki naszła mnie refleksja, iż mieszkam już tutaj ponad 2 lata i miałem ogrom wycieczek i wyjazdów po USA, a dalej mam wrażenie, że bardzo dużo jest jeszcze do zobaczenia i niestety nie uda mi się tego wszystkiego zobaczyć, przynajmniej w najbliższej przyszłości. Najbardziej jest mi chyba żal, że nie udało mi się odwiedzić Parków Narodowych i Teksasu. Po tej lekturze postanowiłem sobie, że za parę lat wrócę tutaj, wynajmę samochód i odwiedzę wszystkie te miejsca.

Postanowiłem, że w grudniu wrócę do Polski na cały grudzień, aby na spokojnie spędzić trochę czasu z rodziną i ze znajomymi. Od Nowego Roku zamierzam rozpocząć nową pracę. Gdzie? Tego jeszcze nie wiem. Na 90% będzie to gdzieś za granicą. Może Europa, a może gdzieś dalej :)

A więc zostały mi ostatnie 3 miesiące, aby nacieszyć się życiem w Nowym Jorku. W kolejnych tygodniach zamierzam odwiedzić wszystkie moje ulubione miejsca i zamienić się trochę w turystę i pozwiedzać. Na pewno zrobi się trochę sentymentalnie, ale z drugiej strony jestem  niesamowicie wdzięczny za to, iż mogłem tutaj żyć przez ponad 2 lata.  Już wiem, że czym bliżej wyjazdu tym będzie mi z tym ciężej. Nowy Jork stał się moim nowym domem i stał się częścią mnie.

Niech ktoś zatrzyma czas!

piątek, 17 sierpnia 2018

Nowe mieszkanie na HARLEMIE

Po dwóch latach mieszkania na kampusie Columbia University przyszedł czas na zmianę miejsca zamieszkania. Obecny wynajem pokoju kończy się 31 sierpnia. Przyszedł więc najgorszy z momentów, czyli moment szukania pokoju do wynajęcia w Nowym Jorku. 

Szukanie jest o tyle trudne, że na każdym kroku możesz spotkać oszustów, którzy chcą od ciebie niewiadomo jakich opłat wstępnych, ogromnych kaucji jeszcze przed zobaczeniem mieszkania. Z drugiej strony są też wyłudzacze danych osobowych. Dlatego też, każdego wynajmującego trzeba traktować z lekką ostrożnością. Wszystko działa w dwie strony, bo wynajmujący ciebie też nie traktują z pełnym zaufaniem. 

Z moich obserwacji tak wygląda idealny współlokator w NYC: lat 20-25, student lub pracownik na pełen etat, nie palący, bez zwierząt, bez gości, nie imprezowy. 50% ofert jest skierowana jedynie dla dziewczyn. I do tego dochodzi dobry credit score, a jak go nie mamy (obcokrajowcy) to mamy mieć co-signer'a (po polsku żyranta). Do tego 3-miesięczna kaucja i umowa na lata (oczywiście z możliwą podwyżką czynszu raz na rok). Na koniec jeszcze dowód pracy na etat i dowód osobisty. Trochę wyolbrzymiam, ale z każdym wymienionym wymogiem można się spotkać szukając pokoju czy też mieszkania w NYC. Po prostu nie jest łatwo sprostać wszystkim wymaganiom.

Z powodu tego, że moja wiza kończy się z końcem listopada, musiałem wynająć pokój jedynie na trzy miesiące co też ograniczyło mi możliwe opcje. Po kilkutygodniowym research'u zdecydowałem się odwiedzić pierwsze miejsce, które koniec końców okazało się pierwszym i ostatnim miejscem jakie odwiedziłem. 

Mieszkanie przy ulicy 131. i Madison Avenue na Manhattanie to będzie mój nowy adres zamieszkania. Od teraz będę wynajmował pokój w dwupokojowym mieszkaniu z parą po 30-stce. Moimi nowymi współlokatorami są kucharz w siedzibie Bank of America i terapeutka z pobliskiego szpitala.

Ceny na Harlemie są niższe niż w pozostałych dzielnicach Manhattanu. Ze względu na to, iż jest to krótkoterminowy wynajem musiał się jednak liczyć z lekko wyższą ceną. Za cały pokój ze wszystkimi opłatami będzie mi dane zapłacić miesięcznie $1300. I do tego kaucja w wysokości miesięcznego czynszu. Mieszkanie prezentuje się następująco:

Salon

Pokój

Łazienka
Samo mieszkanie to nie wszystko. Chyba tym co mnie najbardziej przekonało do mieszkania był prywatny rooftop na 6 piętrze! Na dachu, do dyspozycji wszystkich lokatorów bloku jest publiczny taras skierowany na północ (czyli w kierunku Bronxu). Moje mieszkanie ma za to dodatkowo prywatny wydzielony taras z miejscem na BBQ, stolikami i kanapami. Co więcej wszystko to jest z widokiem na miasto, na Empire State i wszystkie wieżowce. Niczego więcej mi nie potrzeba :)


wtorek, 7 sierpnia 2018

2 lata na EMIGRACJI

8 sierpnia 2016 roku rozpoczęła się moja przygoda ze Stanami Zjednoczonymi. Po roku w Barcelonie, myślałem, że wiem już dużo o życiu za granicą, ale nie mogłem się bardziej mylić. Studia, studiami, ale życie po nich to dopiero prawdziwa emigracja. No i dziś trochę o niej właśnie. 

Przeglądając ostatnio Facebooka dotarło do mnie jak szybko czas leci. Znajomi, z którymi przecież "nie tak dawno" rozmawiałem, dzisiaj wrzucają zdjęcia swoich dzieci, zdjęcia ze ślubów, dodają drugie nazwiska. Staram się mieć kontakt z jak największą liczbą znajomych podczas życia w USA, jednak nie zawsze jest to takie proste. Różnica czasu stanowi niezłą przeszkodę. Wtedy kiedy ja wychodzę do pracy, w Polsce niektórzy już wracają do domu. Kiedy ja kończę pracę, w Polsce jest już północ. W tygodniu, rozmowy telefoniczne są zatem mocno ograniczone. Większa swoboda jest jedynie w weekendy. Rozmowy też nie są krótkie, często ponad godzinne, i tym sposobem trzeba ograniczać liczbę rozmów w ciągu dnia, aby jeszcze coś poza telefonami można było zrobić. Aby mieć to wszystko pod kontrolą, z większością znajomych muszę umawiać się na konkretną godzinę. 

Emigracja dla mnie to taka niekończąca się wycieczka. Gdziekolwiek nie jestem to czuje, że kiedyś stąd wyjadę i z każdego dnia staram się wycisnąć maksimum. Gdybym miał Instagram to dałbym tutaj  #CarpeDiem :) Życie za granicą sprawia, że to co zwykłe staje się ciekawsze np. takie wyjście po 'głupie' zakupy spożywcze. W Polsce każdy Lidl, Biedronka, czy Carrefour ma ujednolicone produkty i ich rozkład w sklepie, tak, że zakupy po jakimś czasie robisz z automatu, biorąc to samo przez cały czas. W ogóle, u nas sklepy lokalne chyba już wyginęły, wszyscy kupują w sieciówkach. W Nowym Jorku na każdej ulicy masz jakiś lokalny sklep (Deli) czy mały market, w którym to możesz kupić wszystko co jest ci potrzebne. Nie ma tutaj produktów znanych z Europy to i robienie zakupów to też jest pewnego rodzaju przygodą. Zdaje sobie sprawę, że i do tego można po jakimś czasie przywyknąć, ale jeszcze mi się to nie przytrafiło.

Inną sprawą na emigracji jest śledzenie tego co się dzieje w Polsce. Z początku jeszcze przeglądałem serwisy informacyjne z naszego kraju, aby mniej więcej orientować się co się dzieje. Ale żyjąc w USA chciałem też się orientować w tym co się dzieje tutaj, czytając m.in. The New York Times. Po jakimś czasie zorientowałem się, że nie jestem w stanie być na bieżąco ze wszystkim. Aktualnie mogę powiedzieć, że moim głównym informatorem jest niestety Facebook. Żyję w takiej bańce, od której odbiją się wszelkie 'niusy'. Ale właściwie czy to takie złe? Czy tak naprawdę musimy śledzić wszystko co się dzieje codziennie na świecie? Sam się zastanawiam czy w dobie Netflixa, mediów społecznościowych i internetu, jest jeszcze sens oglądać telewizję 'z kabla'. 

Pod względem językowym, z roku na rok widzę duże różnice, które zachodzą u mnie podświadomie. Zacząłem myśleć już bardziej po angielsku niż po polsku. Teraz w rozmowie po polsku przychodzą mi do głowy angielskie określenia i w mojej głowie staram się je tłumaczyć na nasz język. Coś kompletnie odwrotnego do tego co miałem na początku wyjazdu. Już teraz czuję, że angielski stał się moim drugim pełnoprawnym językiem. Jest mi zupełnie obojętne czy rozmawiam po angielsku czy po polsku. Duży wpływ na to miał fakt, iż w Hiszpanii i w USA mało miałem kontaktu z Polakami i większości porozumiewałem się po angielsku.

Emigracja sprawia również to, iż bardziej doceniam nasz kraj i naszą kulturę. Nie wszystko to co zagraniczne jest lepsze i wiele krajów mogło by się od nas dużo nauczyć. Jesteśmy niesamowicie  inteligentnym i mądrym narodem i każdy kto miał styczność z naszymi rodakami w USA bardzo ciepło się o nich wypowiadał. To sprawia, że jeszcze bardziej czuję się dumny z tego skąd pochodzę i gdzie zostałem wychowany.

W przeciągu ostatnich dwóch lat byłem jedynie dwa razy w Polsce, a od ostatniej wizyty minęło ponad 8 miesięcy. I już na tyle się stęskniłem, że czas wybrać się po raz trzeci! W dniach 24-30 sierpnia planuje mały urlop, aby odwiedzić parę miejsc i spotkać się z rodziną i znajomymi. Czas wrócić i naładować baterie na kolejne miesiące. Do zobaczenia w kraju!

poniedziałek, 30 lipca 2018

City break in MYRTLE BEACH | Helikopter za $40!



Już od jakiegoś czasu czułem, że męczy mnie już Nowy Jork, jako miasto ciągłego ruchu, hałasu, spalin, brudu. Ostatnie tygodnie pracowałem po 12h na dzień oraz w soboty i pomyślałem, że muszę się wyrwać z tego miejsca choć na trochę. Mój znajomy ze Słupska, Sebastian, wybrał się z programu Work & Travel do pracy jako ratownik do Myrtle Beach. Poprzedni weekend był idealnym momentem dla mnie, aby go odwiedzić i zobaczyć Myrle Beach w Południowej Karolinie. Podczas całego mojego pobytu w Stanach, większość czasu spędzam w dużych miastach, wśród ludzi z całego świata. Myrtle Beach ma jedynie 30 tysięcy mieszkańców i jest bardziej "lokalne". Byłem ciekaw jak żyją zwykli Amerykanie na "prowincji". 

Zdjęcie w koszulkach ratowniczych musiało być!

Lot z Nowego Jorku trwa jedynie 1 h 25 min, a koszt w dwie strony zamyka się w granicach $125 (Spirit Airline). Po wyjściu z lotniska od razu zauważyłem czym się różni to miasto od Nowego Jorku - ujrzałem dosłownie wszędzie ogromne pickup'y na wysokim zawieszeniu. Każdy chyba tam ma taki, bo mniejszych czy też elektrycznych samochodów to tam nie ujrzałem. 

W tych dużych samochodach, duzi to byli również ludzie :) Co trzeci mieszkaniec Południowej Karoliny jest otyły i to jest widoczne. Tak dużych ludzi to jeszcze nie widziałem. Teraz te ogromne samochody mają rację bytu. 

To co jest widoczne po wyjeździe z Nowego Jorku, dosłownie, w każdym możliwych kierunku to różnica cen produktów i usług. Dam parę przykładów (pogrubione ceny dla NYC): 

  • Uber (25 min przejazdu) $6-$10 ($40-$70)
  • Śniadanie $4-$7 ($8-$15)
  • Fast food (zestaw) $5.25 ($9-$12)
  • Koktajl na barze $4 ($12-$15)
  • Piwo na barze $2-3 ($8-$10)
Nie żebym tylko przyjechał tam, jadł fast foody i pił piwo, ale różnice w cenach tych produktów zapadły mi w pamięć. Co do ceny fast fooda to byłem w szoku. Razem z Sebastianem wybraliśmy się do sieci COOK OUT. Zestaw - podwójny cheesburger, chicken wrap, frytki i litrowa Coca-Cola - dosłownie kosztował $5.25! Jest to cena posiekanej sałatki lodowej w Whole Foods w Nowym Jorku :) I się dziwicie czemu Amerykanie tyle jedzą fast food'a? Jest to najtańsza opcja w całych Stanach. Na szczęście w Polsce cena tego jedzenia nie spadła tak nisko i dalej normalny posiłek jest tańszy od burgera z frytkami.



Podczas spacerowania po Myrtle Beach, ujrzałem reklamę: Lot helikopterem za $20!. Długo nie myśląc, od razu udaliśmy się na miejsce gdzie możemy polatać za taką cenę. Oczywiście musiał być jakiś haczyć w takiej cenie, a my łyknęliśmy tę ofertę jak młode pelikany. Można było lecieć za $20, ale lot trwał 3 minuty i był to lot dookoła heliportu... Ale już za $40 można było przelecieć nad wybrzeżem. No to hop!


Jak widać na zdjęciu to helikopter był naprawdę kompaktowy. Mieściliśmy się jedynie my oraz pilot. To zdjęcie wstawiliśmy na Facebook z podpisem Homecoming #Poland , aby wkręcić znajomych, że lecimy z Myrtle Beach do Polski.....helikopterem :) No jedna osoba się nawet nabrała i zapytała o co chodzi. No nie, to jeszcze nie takie czasy, aby latać do kraju prywatnym helikopterem czy samolotem.



Reszta pobytu to plaża, plaża i jeszcze raz piwo :) Polecam!

piątek, 27 lipca 2018

PUBLIKACJA

I w końcu publikacja ujrzała światło dzienne. Mój artykuł jest narazie dostępny jedynie online, ponieważ zostanie wydrukowany w następnym numerze magazynu Transportation Infrastructure Geotechnology. Co ciekawe na stronie wydawnictwa Springer ta publikacje jest dostępna w cenie aż $39.95. No wiadomo, że za specjalistyczną wiedzę się płaci co nie? :) Nie myślcie, że cokolwiek trafia na moje konto. Na ten moment nie otrzymałem nawet papierowej wersji mojej własnej publikacji, a jedynie wersję elektroniczną w PDF. Dla tych co są ciekawi czego dotyczy moja publikacja, podaję link: LINK (dostęp ograniczony czasowo).

Poza mną współtwórcami publikacji są professor Hoe I. Ling, mój opiekun naukowy, oraz Dr. Liming Li, który uczestniczył w badaniach na wirówce geotechnicznej w laboratorium Carleton Lab. 


czwartek, 12 lipca 2018

Pierwsza PUBLIKACJA na koncie!

Zasoby naukowe tego świata powiększyły się właśnie o jedną pozycję sygnowaną moim imieniem i nazwiskiem! Po 4 miesiącach ciężkiej pracy w laboratorium oraz 7 miesiącach poprawek i edycji w końcu ktoś docenił wartość merytoryczną mojej pracy magisterskiej i zdecydował się na publikację. Moja praca o tytule Failure mechanisms of shallow tunnel in sandy ground zostanie wkrótce opublikowana w magazynie Transportation Infrastructure Geotechnology. 

To tutaj spędziłem ostatnie 4 miesiące na Columbia University.
Teraz dopero widzę, ile pracy trzeba włożyć, aby praca naukowa zostałą opublikowana. Zabiera to niesamowicie dużo pracy i wysiłku. Od oddania pracy w grudniu 2017 minęło przecież tak dużo czasu, który spędziłem na edycji stricte pod publikację. Zaraz po publikacji zamierzam wykupić parę kopii, aby zachować na pamiątkę, oraz aby pokazać tym, którzy pomogli mi w realizacji moich badań. 

Dobra, teraz proszę cytować moją pracę! :) 

piątek, 6 lipca 2018

Mundial - Czas powrotu (Część IV)

Ostatniego dnia postanowiliśmy jeszcze odwiedzić jedno miejsce w Kazaniu, a mianowicie Park Wodny. Każdy kto odwiedza Kazań, powinien odwiedzić ten obiekt. Jest "napakowany" atrakcjami, zjeżdżalniami, dzikimi rzekami, ale takimi bardziej ekstremalnymi i o większych przeciążeniach. Dla mnie największą atrakcją był surfing. To jak to wyglądało pokazuję na poniższym filmiku.


Prosto z parku wodnego udaliśmy się taksówką na lotnisko. I wtedy dowiedzieliśmy się jak zostaliśmy oszukani na opłacie za przejazd za pierwszym razem. Oczywiście popełniliśmy błąd jeszcze przed przylotem, nie sprawdzając ile kosztuje taki przejazd i 20.000 RUB wydało nam się dobrą ceną. Teraz, jadąc niemal dwukrotnie większą odległość zapłaciliśmy 575 RUB. Nauczka na przyszłość :)

Nasz powrót był nieco bardziej skomplikowany niż przylot. Czekała nas 30-godzinna przygoda z 8-godzinną zmianą czasu. W ciągu tego czasu zdążyliśmy 'zwiedzić' łącznie 5 krajów. Zawsze taniej kupuje się bilety w dwie strony, dlatego też musieliśmy tam skąd przylecieliśmy do Kazania, czyli do Dubaju. Tam mieliśmy już lot do Kuwejtu. USA nie ufa liniom z Kuwejtu i przy locie do Nowego Jorku czekały na nas co najmniej 3 kontrole wizowe/bagażowe. Dodatkowo czekał nas 'przystanek techniczny' w Irlandii. Musieliśmy, dosłownie, wyjść z samolotu, przejść kontrolę bezpieczeństwa i wrócić do tego samego samolotu, aby kontynuować podróż. Na szczęście, w czasie oczekiwania na innych pasażerów, udało nam się napić Irish Coffee oraz obejrzeć mecz Meksyk - Szwecja. I po tym wszystkim już przed nami był tylko lot na lotnisko JFL w Nowym Jorku. 


I tak zakończyła się moja przygoda z Mistrzostwami Świata! Z niecierpliwością oczekuje na kolejne, które odbędą się w Katarze. Dubaj oraz cała kultura arabska wywarła na mnie niesamowite wrażenie i z chęcią wybiorę się jeszcze raz w ten rejon świata. 


wtorek, 3 lipca 2018

Mundial - Polska vs. Kolumbia (Część III)

Dzień meczowy rozpoczęliśmy od zwiedzania. Początek meczu był o godzinie 21, dlatego też mieliśmy sporo czasu na poznanie Kazania. Po mieście staraliśmy się poruszać autobusami, które wyglądem przypominały stare "Jelcze", które kiedyś u nas jeździły po miastach (może jeszcze jeżdżą). Niestety przy 30+ stopniach te autobusy to tzw. puszki. Nie ma klimatyzacji i ukrop jest w nich straszny. W Kazaniu w każdym autobusie bilety opłacamy u pani biletowej. W większość przypadków była to starsza pani, z którą nie chcielibyście zadzierać. Przeszywała wzrokiem i zanim jeszcze znaleźliśmy miejsce do siedzenia, to już była gotowa przyjąć gotówkę za bilety. Przejazd autobusem kosztuje całe 25 RUB (1 PLN = 17 RUB). 

Największą atrakcją Kazania i całego regionu, czyli Tatarstanu, jest Kreml Kazański. Jest to historyczna cytadela, na której znajduje się przepiękny meczet Kul Szarif. Cały kompleks został niedawno wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Poza zwiedzaniem Kremlu, porobiliśmy sobie masę fotek z kibicami z całego świata. W jednym miejscu mieliśmy Polaków, Meksykanów, Brazylijczyków, Japończyków i oczywiście Kolumbijczyków. 

Kreml Kazański

Pod Kremlem zorganizowany był transport na Kazan Arena. Co minutę odjeżdżał nasz "Jelcz" zabierając rozśpiewaną grupę fanów. Niestety Kolumbijczycy stanowili większość i tutaj i musieliśmy słuchać ich przyśpiewek. Mieliśmy małą siłę rażenia :) 

W porównaniu z Mistrzostwami we Francji to Rosja miała dużo bardziej skrupulatne procedury bezpieczeństwa. Zaczynając od lotnisk i metra, gdzie jeszcze przed wejściem mieliśmy prześwietlane bagaże i torby. Na stadionie każdy był dokładnie sprawdzany, nawet nasze flagi były dokładnie przeglądane, czy nie zawierają jakichś obraźliwych haseł i czy nie są czasem zbyt duże. 

Z kibicami Kolumbii z Kazan Arena w tle.
I w końcu dotarliśmy na stadion. Już na miejscu zorientowaliśmy się, że ten nasz "polski" sektor nie jest jednak taki polski. Przed nami Rosjanie, za nami i po bokach wszędzie Kolumbijczycy. W czasie jak stadion zaczął się zapełniać było widać jak duża liczba fanów z Kolumbii przybyła na mecz. Przed meczem standardowo odśpiewaliśmy "Bałkanicę" i Hymn Polski i rozpoczęliśmy widowisko. 

Każdy kto widział mecz, wie co tam się stało. Takiego "piachu" to nie graliśmy dawno. Przez pierwsze 15 minut jeszcze coś tam nam się chciało i staraliśmy się grać. Ale mogło to też wynikać z tego, że Kolumbijczycy chcieli wyczekać nas i sprawdzić na co nas stać. Po 15 min zobaczyli, że my to grać nie potrafimy i ruszyli do przodu. Z bólem się na to wszystko patrzyło. Każde nasze przyjęcie piłki było strasznie toporne, piłka odskakiwała na 5m, podania wszystkie były do nikogo, na tak zwane "alibi". To wszystko musiało się skończyć przegraną i tak też się stało. Trzy bramki to i tak mały wymiar kary. Zasługiwaliśmy na większą przegraną...


Po meczu wymieniliśmy się szalikami z kibicami Kolumbii.
Po meczu wszyscy udaliśmy na miasto by a) pożegnać się z mundialem przy złotym trunku oraz b) aby pogratulować i zobaczyć jak bawi się Kolumbia. Fiesta trwała do białego rana. Tak też się zakończyła nasz przygoda na tym mundialu.

niedziela, 1 lipca 2018

Mundial - Dubaj + Kazań (Część II)

Część druga nastąpiła z lekkim opóźnieniem, a to wszystko przez bardzo aktywnie spędzone ostatnie dni wyjazdu. Dodatkowo standard hotelu w Rosji nie był najwyższy i nie pozwalał na znalezienie lobby z dostępem do internetu. 

W ostatni dzień, jaki mieliśmy spędzić w Dubaju, postanowiliśmy odwiedzić historyczną dzielnicę tego miasta - Al Fahidi. Byliśmy ciekawi co poza tymi ultranowoczesnymi i nowymi wieżowcami ma do zaoferowania Dubaj. I tutaj dopiero zobaczyliśmy taką architekturę jaką mogliśmy się spodziewać, gęste zabudowania, ciasne przejścia i wszystko w kolorze piasku. 



Wybraliśmy się łódką na drugą stronę Dubai Creek, gdzie znaleźliśmy lokalne targowisko. Przechodząc tam byliśmy dosłownie napastowani przez lokalnych handlarzy. Każdy chciał nam wcisnąć czy to perfumy (oczywiście oryginał sztuka!), torebki, przyprawy, koszulki i wszystko co mieli pod ręką. Moja dziewczyna za względu na latynoską urodę była dla nich 'Shakira' i wszędzie tak się do niej zwracali. Nie mieliśmy w planach nic specjalnego tam kupować i szybko wróciliśmy do Al-Fahidi, gdzie otwierali już lokal, który upatrzyłem sobie jeszcze przed wyjazdem - Local House. 

Jest to jedno z nielicznych miejsc gdzie można zasmakować mięsa z wielbłąda (w menu była jeszcze zebra, antylopa gnu oraz bawół). Dodatkowo można było zamówić mleczny koktajl z daktylami na bazie mleka z wielbłąda. Ja, jako wielbiciel wszystkiego, zamówiłem oczywiście obie pozycje. Mięso przypomina wołowinę, z tym że jest nieco twardsze. 


Solniczka i pieprzniczka wymiata :)
Nasz pobyt w Dubaju wspominam bardzo pozytywnie. Jest to niesamowite miejsce i polecam każdemu odwiedzić to miasto przyszłości. Kultura tego miejsce jest tak odmienna, że nic nie wydaje się tam normalne, ale za to ciekawe. To jak się ludzie ubierają, to jak się zachowują, jak spędzają wolny czas, to wszystko jest interesujące i warto zobaczenia na własne oczy. To miasto jest niezwykle czyste. Nie znajdziemy nigdzie śmieci na ulicy, ani gum do żucia przyklejonych do chodnika (żucie gumy jest zakazane w Emiratach Arabskich i grozi mandatem).

Kuchnia arabska jest niesamowita, obsługa w barach i restauracjach jest przemiła, a architektura Dubaju jest po prostu z innej planety. Burj Khalifa robi ogromne wrażenie, a już w budowie jest kolejny cud architektury Dubai Creek Tower. Ta wieża, która ma być oddana do użytku w 2020 roku, ma mieć wysokość 928 m i znajdować się będzie jedynie 8 km od Burj Khalifa. Następna wycieczka do Dubaju zatem już w 2020!

 Prosto z miasta ruszyliśmy na lotnisko, gdzie czekał na nas lot do Kazania. Lot trwał 5 godzin, a lecieliśmy liniami FlyDubai. Kiedy słyszy się nazwę linii, ma się w głowie luksusy arabskich linii lotnicznych. Nic z tych rzeczy. Standard FlyDubai jest podobny do, dobrze nam znanego, Ryanaira. Konstruktorzy siedzeń w samolocie zapomnieli, że ludzie mają nogi i przy moim wzroście (187 cm) po 30 minutach siedzenie sprawia ból.  W ciągu 5 godzinnego lotu, w cenie, nie ma wliczonej nawet wody do picia. Koniec końców dolecieliśmy do Kazania cali i zdrowi. Kazań przywitał nas 'chłodem' o temperaturze 30 stopni Celsjusza. Wyjeżdżając z Dubaju mieliśmy nadzieję na lekkie ochłodzenie w Rosji, ale nic się na to nie zanosiło. Przez cały nasz pobyt temperatura nie spadała poniżej 30 stopni.

Mundial w Rosji sprawił, iż ceny hoteli wystrzeliły w skali i osiągały niesamowite wartości na miesiące przed mistrzostwami. Podczas rezerwowania pokoju ciężko było znaleźć jakąkolwiek ofertę poniżej 200$ za pokój/noc. Wyszło na to, iż cenowo zapłaciliśmy podobną cenę za 5* hotel w Dubaju jak i za 1* hotel w Kazaniu. Nasz pokój był na poddaszu, bez klimatyzacji, bez przewiewu przy 45 stopniach w pokoju. Dramat, no ale nie narzekaliśmy bo przyjechaliśmy na trzy dni na mundial, a nie siedzieć w pokoju.

Zgadnijcie, który to ten w Rosji :)
Do Kazania przyjechaliśmy w przeddzień wielkiego meczu Polska - Kolumbia. Od razu po wypakowaniu się, udaliśmy się na Strefę Kibica. Razem zw wszystkimi kibicami obejrzeliśmy porażkę Niemców z Koreą. Już teraz zdaliśmy sobie sprawę, że tych Kolumbijczyków to coś jest tutaj bardzo dużo. Na samej strefie było ich z 5-6 razy więcej od nas. Po meczu Niemców, pomiędzy kibicami Kolumbii i Polski odbył się 'pojedynek' na przyśpiewki. Raz oni, raz my, oni głośno, my jeszcze głośniej, oni salsa, my 'labada'! I na koniec nastąpiła kurtuazyjna wymiana językowa, czyli my zaśpiewaliśmy im 'Hasta Luego, Colombia, Hasta Luego!. W obozie kolumbijskim nastała lekka konsternacja, ale dzięki Google Translate szybko nam odpowiedzieli 'Do widzenia!'




Wszystko oczywiście odbyło się w przyjaznej atmosferze. Porobiliśmy sobie wspólnie wiele zdjęć, wymieniliśmy się wrażeniami z Rosji i udaliśmy się do hoteli, aby być gotowym na główne wydarzenie tego wyjazdu!

Co ciekawe, to było to, iż w Kazaniu jasno już zaczęło się robić w okolicach 2 w nocy. Letnia noc trwa tam od godziny 21.30 do 2 w nocy! Myślałem, że to w Polsce mamy wczesny wschód Słońca bo w okolicach 3.30, a tu niespodzianka. Każda nasza 'noc' kończyła się tutaj już z Słońcem wysoko ponad horyzontem.

Galeria:

piątek, 22 czerwca 2018

Mundial - Dubaj (Część I)


Witam wszystkich na bliskim wschodzie! Po 14 godzinach lotu wreszcie dotarliśmy do Dubaju gdzie przywitał nas 35-stopniowy upał. Zawsze chciałem się przekonać o tych upałach, o których wszyscy straszą. I rzeczywiście , pogoda tutaj przypomina bycie na saunie parowej. Słońce parzy, swobodne oddychanie przychodzi z trudem. Spacer na zewnątrz jest wyzwaniem i po 30 min odechciewa się wszystkiego. Ze względu na wysokie temperatury Dubaj ma specjalne klimatyzowane tunele dla pieszych, aby nie musieć wychodzi na zewnątrz.


Przylecieliśmy do Dubaju o 21 i po zakwaterowaniu w hotelu, od razu ruszyliśmy w miasto rozpocząć nasze zwiedzanie. W Zjednoczonych Emiratach Arabskich weekend to piątek-sobota, a niedziela jest za to pierwszym dniem pracującym. Mieliśmy to szczęście , ze akurat przylecieliśmy w czwartek wieczór, a wylatujemy w sobotę po południu .

Od raz po przyjeździe postanowiliśmy pojechaliśmy w okolice najwyższego budynku na świecie. Pierwszy szok kulturowy mieliśmy podczas jazdy metrem. Tutaj panie maja dla siebie wyznaczony przedział w pociągu, do którego panowie nie maja dostępu. Za przebywanie w przedziale dla kobiet grozi kara 100 AED (~100 PLN). 


W Dubaju nie można okazywać publicznie żadnych czułości względem płci pięknej. Nie można trzymać się za rękę, całować czy przytulać. Dodatkowo trzeba zadbać o konserwatywny ubiór. Należy zakrywać ramiona, dekolt oraz nogi (za kolano). Jestem pod wrażeniem ludzi tutaj ubiegających długie spodnie w takie upały. 

Udało nam się dotrzeć w końcu do Burj Khalifa. Powiem szczerze, że na codzień widzę masę wieżowców, ale żaden nie zrobił na mnie aż takiego wrażenia jak Burj Khalifa. Swoimi rozmiarami odstaje od wszystkich budynków i w nocy jest niesamowicie oświetlony. Podczas mundialu w Rosji, za każdym razem kiedy padnie jakaś bramka, cały budynek oświetla się i pokazuje kto strzelił bramkę oraz aktualny wynik meczu.


Podczas szukania odpowiedniej pozycji do zrobienia zdjęcie udało nam się zamienić parę słów z lokalnymi mieszkańcami, ubranymi w ich tradycyjne stroje. Byli trochę nieśmiali przy robieniu zdjęć . Generalnie panowie chodzą tutaj w swoich męskich grupach i chyba dlatego zestresowali się jak chciałem z dziewczyną zrobić sobie z nimi zdjęcie .


Pierwszej nocy dopadł nas zespol nagłej zmiany strefy czasowej, czyli jetlag. Pomiędzy strefa czasowa Nowego Jorku i Dubaju jest 8 godzin różnicy . Jest to na tyle duża zmiana ze nie pozwoliła mi w ogóle na sen. Dlatego tez mój pierwszy dzień tutaj trwał dużo dłużej niż oczekiwałem . 

Jak juz się tutaj przylatuje to oczywiście nie można ominąć wejscia na Burj Khalifa. Punkt obserwacyjny znajduje sie na 125. oraz 124. pietrze i wejście kosztuje ok. 130 AED (~130 PLN) lub 190 AED w pakiecie z Dubai Aquarium. Jest jeszcze możliwość wjazdu na 145. piętro lecz niestety oplata była w okolicach 400 AED co wydawało się gruba przesada dla mnie. Parę ujęć z góry :




Piątek jest tutaj dniem wolnym i nie wszystko dzisiaj było otwarte. Na jutro mamy zaplanowane zwiedzanie części historycznej tego miasta. Czasu nie będzie zbyt dużo , bo juz o godzinie 14 mamy 5-godzinny lot do Kazania i tam juz zaczynamy nasza mundialową przygodę !

Galeria:

środa, 20 czerwca 2018

Czas na WAKACJE!

Za nami już pierwszy mecz na Mistrzostwach Świata. Niestety nie poszło nam najlepiej. Mówiąc żargonem piłkarskim - zagraliśmy totalny piach! No ale mistrzostwa nie kończą się na jednym meczu i mamy do rozegrania jeszcze dwa arcyważne spotkania. Kolejny już w niedzielę w Kazaniu z reprezentacją Kolumbii. I właśnie z tym meczem związane są moje tegoroczne wakacje. Już dzisiaj o godzinie 21 wyruszam w podróż do Rosji. 

Do Kazania podróż nie jest jednak taka łatwa. Lotnisko w Kazaniu ma mało bezpośrednich połączeń i dlatego przy kupowaniu lotów musiałem się nieźle nagimnastykować. Kazań ma bezpośrednie połączenia z Moskwą, Rygą, Helsinkami, Istambułem i Dubajem. Większość z tych miast odpadło ze względu na brak dalszych połączeń bezpośrednich z Nowym Jorkiem lub po prostu były za drogie (Moskwa). I tak pomyślałem, że może warto by było zostać na parę dni w Istambule lub Dubaju i potem polecieć na mecz do Rosji. Tak też zrobiłem. Wybór padł na 'miasto przyszłości', czyli Dubaj. 


Dzisiaj czeka mnie 14-godzinny lot do Dubaju (+8-godzinna zmiana czasu). Na miejscu będę do soboty, kiedy to udam się lotem do Kazania. Tam zamierzam pobyć aż do wtorkowej nocy i wrócić do Nowego Jorku w środę po południu. 

Głównym celem jest oczywiście mecz Polska - Kolumbia, ale poza tym zamierzam aktywnie spędzić czas i w samym Kazaniu jak i Dubaju i zwiedzić wszystko co oba miasta mają do zaoferowania. Oczywiście nie byłbym prawdziwym budowlańcem gdybym w plan podróży nie wpisał wejście na najwyższy budynek na świecie. Takie rzeczy po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy.

Podczas mojego wyjazdu zostałem poproszony o zdawanie kibicowskiej relacji dzień-po-dniu z Rosji dla strony internetowej Stali Mielec (www oraz Facebook). Jako 'specjalny wysłannik' będę się starał codziennie wrzucić parę zdjęć oraz opisać co się dzieje w Kazaniu. Wszystkie opisy czy to z Dubaju, czy też z Kazania znajdą się również u mnie na blogu.

No to czas się pakować i w drogę! Po zwycięstwo z Kolumbią!

czwartek, 14 czerwca 2018

Zapinamy pasy, rusza MUNDIAL!


Już dziś rozpoczyna się największa sportowa impreza tego roku, czyli Mundial w Rosji! Pierwszy raz w moim życiu muszę oglądać tego typu imprezę w kraju, w którym mało kto jest zainteresowany w ogóle piłką nożną. W dodatku USA nie zakwalifikowało się do Mistrzostw Świata co jeszcze bardziej obniża jakiekolwiek zainteresowanie tym wydarzeniem. W Stanach piłka nożna przegrywa z baseball'em, koszykówką czy futbolem amerykańskim...

Bycie fanem piłki nożnej w Nowym Jorku nie jest łatwe. Oglądanie meczów w ciągu tygodnia jest praktycznie nie możliwe, ponieważ mecze odbywają się w godzinach kiedy większość mieszkańców pracuje. Jedyna szansa to mecze weekendowe, ale za to trzeba przystosować się do oglądania meczów w południu. To, jak mało obchodzi nowojorczyków piłka nożna, miałem okazję zobaczyć podczas finału ligi mistrzów, które odbyło się 3 tygodnie temu. Gdybym nie poszedł do baru fanów Liverpoolu (Bar Carragher), gdzie były tłumy kibiców, to na ulicy nie zauważyłbym, że jakikolwiek mecz się właśnie odbywa.



Ostatnio zobaczyłem grafikę sprzedaży biletów na mundial do Rosji, gdzie, co mnie zdziwiło najbardziej, USA były na drugim miejscu (po Rosji) z największą ilością kupionych biletów na mecze mistrzostw. Zapewne większość z wyjeżdżających to imigranci, którzy jadą wspierać swoje własne reprezentacje. Tak samo w tym roku robię i ja. Już za tydzień wyruszam do Rosji, aby wspierać naszych w drugim meczu naszej reprezentacji (Polska - Kolumbia) w Kazaniu. Jeżeli ktoś z Was wybiera się do Kazania na mecz biało-czerwonych, to niech da znać!

Jeśli już jesteśmy w temacie Mistrzostw Świata, to dwa dni temu w Moskwie zdecydowano kto będzie organizatorem mundialu w 2026 roku. Wygrała łączona kandydatura USA & Meksyk & Kanada zostawiając w tyle kandydaturę Maroko. Nie wiem co ja będę robił i gdzie będę mieszkał w 2026 roku, ale wiem, że trzeba będzie przyjechać do USA na okres Mistrzostw Świata!

Mundial w 2026 będzie nieco inny od poprzednich. Liczba drużyn biorących udział powiększy się, z 32 do 48. Mistrzostwa będą trwały 34 dni, a do rozegrania będzie 80 meczów, z czego 60 odbędzie się w Stanach Zjednoczonych, a po 10 w Meksyku i Kanadzie. Finał odbędzie się na Met Life Stadium w New Jersey, znajdującym się jedynie 10 kilometrów od Manhattanu. Lista wszystkich miast biorących udział znajduje się poniżej:




Wracając do Mundialu to czas wywiesić flagę na zewnątrz i trzymać kciuki za Naszych! Do boju Biało-Czerwoni! POLSKA!

czwartek, 7 czerwca 2018

Wypłata w $$$ | Ile netto, ile brutto?


Istnieje wiele mitów na temat podatków w Stanach. Popularny pogląd jest taki, że w USA podatki są niskie, a wszystkie koszty związane, czy to z edukacją, czy służbą zdrowia są już naszym problemem. Pierwszą pracę w Nowym Jorku rozpocząłem już w lutym 2017 roku, jeszcze jako student, i pracuję do dnia dzisiejszego już jako pracownik na pełen etat. Chciałbym na swoim przykładzie przedstawić Wam ile i jakich podatków należy oczekiwać pracując w Nowym Jorku. Podkreślam, że wszystko dotyczy NY, ponieważ podatki różnią się w zależność od stanu, jak i poszczególnych miast, do czego później się odniosę. 

Zacznijmy od tego, iż paycheck otrzymuję w dwutygodniowym okresie rozliczeniowym. W pracach dorywczych i o najniższych zarobkach zazwyczaj otrzymuje się wypłatę w trybie tygodniowym. Przy każdej wypłacie można otrzymać czek, gotówkę lub przelew na konto osobiste w banku. Przy każdej wypłacie otrzymuję druczek z wypisanymi kwotami brutto, netto, wyszczególnionymi podatkami i ich wysokościami. Dodatkowo wypisane jest jaką kwotę podatku zapłaciłem już w sumie w danym roku kalendarzowym. Wszystko "czarne na białym". Co dwa tygodnie mam wgląd na to, ile z mojej wypłaty mi "ucieka" na podatki :) To ile, w takim razie, zostaje z paycheck'u (wypłaty) po odjęciu wszystkich podatków?

STUDENT

Tak jak i w Polsce, pracując w czasie studiów unikamy płacenia niektórych podatków. Jako student do zapłacenia (w 2017) miałem następujące podatki (effective tax):
  • Federal Income Tax - 10.45%
  • New York Income Tax - 3.63%
  • New York Disability - 0.1%
  • New York City Resident - 2.38%
Łącznie podatków mam 16.56%. A więc - wypłata netto wynosi 83.43%

FULL-TIME (Pełen etat)

Jak już przestałem być studentem, to do listy podatków musiałem dodać niektóre pozycje, oraz dołożyć składki emerytalne, zdrowotne itp. | * dodany w 2018r.

  • Federal Income Tax - 13.36%
  • New York Income Tax - 4.73%
  • New York Family Leave Insurance* - 0.13%
  • New York Disability - 0.045%
  • New York City Resident - 3.17%
  • Ubezpieczenie zdrowotne - 2.67%
  • 401k - 5%
Łącznie podatków mam 29.11%, w tym 5% które idzie na moją emeryturę. 401k to tzw. II filar, czyli prywatna emerytura. Pracodawcy często dokładają się od siebie do naszej emerytury np. moja firma dokłada 2.5% wypłaty. Suma summarum, wypłata netto wynosi 70.9%

Oczywiście wysokość podatków zależy od nieskończonej liczby czynników i te wartości są jedynie poglądowe. A jak to wygląda teraz w Polsce?

środa, 6 czerwca 2018

Życie PO STUDIACH!


Blog ColumbiaDream powstał z myślą o moich studiach na Columbia University. Chciałem jak najbardziej przybliżyć wszystkim czytelnikom studia w USA oraz program Fulbright. Do tego momentu ten blog prawie w całość był skupiony na tym. Jeśli pojawią się jakieś pytania, to śmiało piszcie do mnie, a ja postaram się Wam pomóc. Od teraz na blogu będę opisywał moje życie "po studiach". 

Wiele osób mnie pyta co ja tu jeszcze robię, czy pracuję, jeśli tak to jak długo, jaką wizę teraz mam itp. Przyjazd na wizie J-1 pozwala na pobyt w Stanach na okres studiów oraz na przedłużenie pobytu o max 18 miesięcy na praktyki (academic training - AT). Z tym, że długość praktyk jest zależna od długości studiowania. Czym dłużej studiujemy tym dłużej możemy zostać na praktykach. Jeżeli przyjechałem na 12-miesięczne studia, to mogę zostać do 12 miesięcy na academic training. Niestety, ale AT ma też swoją maksymalną długość i jest to 18 miesięcy. 

W moim przypadku, studia trwały 18 miesięcy i oficjalnie mógłbym zostać kolejne 18 miesięcy w Stanach. Tylko, że w czasie studiów zdecydowałem się robić wiosenne (3 miesiące) oraz letnie (3 miesiące) praktyki, i nie wiedzieć czemu rząd odlicza te 6 miesięcy od tych 18, o które mógłbym przedłużyć swój pobyt. Zamiast pracy w wakacje, mogłem leżeć do góry brzuchem, i wtedy mógłbym zostać 3 miesiące dłużej w Stanach... Koniec końców, moja wiza studencka obowiązuje do końca roku 2018, czyli została przedłużona o całe 12 miesięcy.

wtorek, 29 maja 2018

To już KONIEC! | Class Day & Commencement Day


A więc, UDAŁO SIĘ! Ukończyłem Columbia University z tytułem Master of Science in Civil Engineering! To co było marzeniem 3 lata temu stało się rzeczywistością. 16 maja po raz ostatni pojawiłem się na kampusie jako student, aby uroczyście zakończyć moją przygodę na Columbia University.

Obie ceremonie - Class Day i Commencement Day były dla mnie niesamowitym przeżyciem. Pierwszy był Class Day, czyli ceremonia szkół (w moim przypadku School of Engineering), podczas której każdy z absolwentów odbiera osobiście gratulacje od samego Prezydenta uczelni, Lee C. Bollinger'a. Absolwentów było ok. 1000, dlatego też wyczytywanie wszystkich imion i nazwisk trwało dobre pół godziny przy wiwacie rodziców i znajomych wszystkich tych co wchodzili na scenę. 

Podczas ceremonii główną przemowę wygłosiła absolwentka Columbia University z 1997 roku - Judy Joo. Po ukończeniu studiów na wydziale Industrial Engineering and Operations Research i pracy w Goldmach Sachs postanowiła zmienić swoją karierę i zacząć robić to co kocha, czyli gotować. Musiała to robić bardzo dobrze, bo wygrała kulinarne tv show Iron Chef  w Wielkiej Brytanii. Teraz jest gwiazdą telewizyjną oraz prowadzi trzy restauracje w Londynie i w Hong Kongu. Była to dla mnie najlepsza przemowa biorąc pod uwagę obie ceremonie. Jeśli masz 20 minut i chcesz posłuchać co Judy Joo miała do powiedzenia to zapraszam do oglądania:


Commencement, czyli główna ceremonia całej uczelni odbyła się 16 maja. Ok. 7000 absolwentów oraz 14 000 widzów uczestniczyło w tym wydarzeniu (zdjęcie na samej górze). Pogoda niestety nam nie sprzyjała i podczas ceremonii praktycznie cały czas lekko padało. Główna ceremonia była bardzo dobrze zorganizowana czasowo. Najpierw odbyło się wprowadzenie studentów na ceremonię przy akompaniamencie triumfalnej muzyki:


Każda szkoła po kolei została przedstawiona przez prowadzącego ceremonię. Po krótkiej części wstępnej, głos zabrał Prezydent Columbia University. Tradycją na mojej uczelni jest to, iż to on zawsze przemawia podczas Commencement. Na innych uczelniach, często są to znani absolwenci lub celebryci. Co do jego przemowy to niewiele mam do powiedzenia, bo za duży był hałas w moim sektorze, a przez parasolki mało było widać. 

Cała ceremonia trwała 90 min i zakończona została dwoma utworami Franka Sinatry - New York oraz Jay-z/Alicia Keys - Empire State of Mind.


Nie mam takich umiejętności pisarskich, aby należycie opisać obie ceremonie w taki sposób, aby oddać klimat tam panujący. Jest to niesamowite przeżycie i niestety, ale można je jedynie doświadczyć na żywo. Cała otoczka związana z całym wydarzeniem, tłumy rodzin i przyjaciół, ogromna ilość absolwentów, to wszystko tworzy niesamowitą atmosferę. Zachęcam, aby samemu się o tym przekonać i aplikować na studia na Columbia University!

Dziękuje wszystkim tym co trzymali za mnie kciuki, śledzili moje poczynania na tym blogu i wspierali mnie. Dziękuję rodzinie i przyjaciołom za to, ze przez cały czas we mnie wierzyli i wspierali mnie od pierwszego dnia. Nie zawsze było łatwo i kolorowo, ale UDAŁO SIĘ!

Mam nadzieję, że ten blog pozwoli uwierzyć kolejnym studentom z Polski, że się da i to oni będą pisali swoją historię na nowo. Jest to mój 156. post i mam nadzieję, że wyczerpałem temat studiów na Columbia University wystarczająco. Jeśli ktoś z Was dostał się na na studia w Stanach i też myśli o prowadzeniu bloga to proszę dajcie znać! Bardzo chętnie teraz ja zamienię się w czytelnika!

Galeria:
Ze względu na ceremonię zakończenia studiów na Columbia University,
Empire State Building  przez całą noc oświetlony było w barwach mojej uczelni. 






Z moim opiekunem naukowym,
profesorem Hoe Ling.

A oto ludzie bez których moje studia w Stanach nie były by możliwe, moi rodzice. Dziękuję Wam za wsparcie i za to, że byliście ze mną w ten wyjątkowy dla mnie dzień. To nie tylko mój, ale i Wasz sukces! Dziękuję!

poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Not Now vs. Not Ever | wyniki rekrutacji na Harvard Business School

Dzisiaj równo w południe otrzymałem e-maila, którego otrzymać nie chciałem. E-mail o treści - 'HBS Decision Available Online - check you application status'. Mogło to oznaczać tylko jedno, czyli brak zaproszenia na studia na Harvardzie. Jeśli ktoś z Was jest ciekawy jak wygląda informacja o odmowie to załączam ją poniżej:

Tak jak pisałem w poprzednich postach, to nic wielkiego się nie stało. Nie uzależniałem swojej przyszłości od studiów MBA na Harvardzie. Myślę, że sama aplikacja bardzo dużo mi dała. Tygodnie spędzone na przeanalizowaniu mojego dotychczasowego doświadczenia, wykształcenia i przemyśleniu potencjalnych planów na przyszłość dało mi bardzo dużo. Wiem trochę więcej na temat siebie samego i tego co chciałby w życiu osiągnąć. Być może nie jest to moja ostatnia aplikacja na studia MBA. Za 2-3 lata mogę spróbować ponownie, już bazując na moim przyszłym doświadczeniu zawodowym. 

Na stronie clearadmit.com ludzie dzielą się swoimi wynikami w rekrutacji na studia MBA. Z ciekawości wszedłem tam dzisiaj, aby sprawdzić z jakimi wynikami ludzie dostawali się/nie dostawali się(na rozmowę rekrutacyjną) na Harvard Business School. Poniżej parę przykładów:



Jak widać, można mieć średnią 3.8, 3.9, czy nawet (!) 4.13 (w skali 0-4) i wyniki z GMAT w granicach 780 (w skali 200-800) i dalej nie dostać się na Harvard. Tak samo można mieć wyniki GMAT 620 i dostać zaproszenie na rozmowę. Komisja rekrutacyjna szuka specyficznych ludzi i o dostaniu się na te studia decydują inne czynniki niż perfekcyjnie zdane egzaminy czy też dobre oceny w szkole.

Czas pogodzić się z wynikami rekrutacji i szukać nowych wyzwań. Sukcesem było samo aplikowanie i cieszę się, iż udało mi się wysłać moją aplikacją przy tak napiętym terminarzu. Teraz czas myśleć o świętowaniu zakończenia moich studiów na Columbia University, które już za 14 dni!