czwartek, 18 stycznia 2018

Rekrutacja i studia | Polska vs. Stany Zjednoczone | część I

Podczas mojego pobytu w Polsce często dyskutowałem z moimi znajomymi na temat systemu edukacji w Polsce, o jego plusach i minusach. Zaletą tego, że miałem okazję studiować w Hiszpanii i Stanach Zjednoczonych jest to, iż mam porównanie i wyraźniej widzę jakie błędy popełniane są u nas w kraju. Nie bez powodu nasze uczelnie otwierają czwartą setkę najlepszych uczelni na świecie, a te na zachodzie czy w USA są w Top 50. Wiele osób pytało mnie również jak się odnajduje wśród studentów, jaki jest poziom, jak "ciężko" mi jest? Postanowiłem więc, że opiszę nieco moje spostrzeżenia na temat różnic w rekrutacji i w samym studiowaniu w Polsce i w Stanach Zjednoczonych.


Kiedy rozważa się składanie aplikacji na najbardziej prestiżowe uczelnie na świecie to zawsze pojawia się to pytanie w głowie: czy ja się tam nadaje, czy moje osiągnięcie w ogóle coś tam znaczą? Pamiętam, jak dziś, jak wahałem się przez tygodnie czy jest w ogóle sens inwestowania pieniędzy w egzaminy, aplikacje itp. Nieraz byłem za aplikowaniem, a były dni kiedy kompletnie brakowało mi wiary w siebie. Na Columbia University wskaźnik przyjęć na studia to 4.8%. Selekcja jest naprawdę ostra i dostają się tylko najlepsi, ale to nie znaczy, że wszyscy są geniuszami w swoich dziedzinach. Na uczelni jest 31 tysięcy studentów i nie ma takiej możliwości, żeby wszyscy byli prymusami. Za to, na pewno, są osobami ambitnymi i o szerokich zainteresowaniach. W Polsce przy rekrutacji na studia poza wynikami z matury nie liczy się prawie nic innego. To, że w liceum poza szkołą ktoś rozwijał się w sporcie czy grał na instrumencie, czy pracował społecznie, czy nawet założył własną firmę, nie ma u nas żadnego znaczenia. I to, czy w ogóle mamy jakikolwiek pomysł na to, po co chcemy iść na wybraną uczelnię, też nie ma znaczenia. 

Popatrzmy teraz na tzw. "ludzi sukcesu". Rzadko kiedy mamy do czynienia z osobą, która jest geniuszem w swojej dziedzinie. Oczywiście jest to osoba bardzo mądra, inteligenta, ale też dodatkowo mega ambitna, zdecydowana, pewna siebie i dążąca do celu. I takich ludzi powinniśmy szukać i rekrutować na studia wyższe. U mnie na I roku studiów mieliśmy studentów ze 100% wynikami z matur, którzy nie mogli przejść na drugi semestr. A z drugiej strony mieliśmy studentów ze średnimi wynikami, którzy sobie bardzo dobrze radzili. Nasuwa się więc wniosek, iż sama wiedza nie decyduje o tym, kto będzie dobrym studentem.

W Polsce mamy ponad milion trzysta tysięcy studentów (!). 99% z nich pójdzie szukać pracy na rynku, gdzie poza wiedzą, trzeba też umiejętności miękkich, komunikacji, pracy w stresie, wielozadaniowości. Trzeba być po prostu "ogarniętym".  Ten 1 % zostanie na uczelni, i to właśnie powinni być ci studenci, którzy są geniuszami w swoich dziedzinach. 

Wspomniane 99% procent studentów w czasie studiów powinno mieć wszystko dostępne po to, aby móc dalej się rozwijać. Powinno mieć czas na zajęcia dodatkowe, na koła naukowe, na swój własny rozwój. Bo student, który ma 35h zajęć tygodniowo, od godziny 7 rano do 21 wieczorem, poza nauką nie ma na nic czasu. Uprawianie sportu w czasie studiów jest heroizmem, a nie przyjemnością i spełnianiem się. A to sport właśnie wyrabia u człowieka zawziętość, zdrową rywalizację, konsekwencję, wytrwałość itd.

I tutaj dochodzimy do momentu, w którym mogę wyjaśnić, jak to wygląda w Stanach i dlaczego powinniśmy z tego czerpać garściami. No to jak to w końcu jest tam w 'ju-es-ej'?

Zacznijmy od rekrutacji, gdzie za zadanie mamy napisać esej na temat "po co właściwie chcesz iść do nas na uczelnię". Wydaje się błahym pytaniem, ale jednak zmusza do przemyślenia swoich planów życiowych już na fazie wstępnej. Należy przecież coś sensownego napisać, co nie? Co chciałbyś osiągnąć poprzez studiowanie na uczelni X. Jakie masz plany po? Oczywiście, nie musi się to wszystko tak potoczyć jak napisałeś/aś, ale daje to już jakiś punkt odniesienia. Gwarantuje, że taki wymóg napisania eseju ograniczyłby liczbę aplikujących o kilkanaście procent. Ile to macie/mieliście znajomych, co na pytanie "co będziesz robił po studiach, lub, po co idziesz na te studia?", odpowiadają "nie wiem"? Nie wiedzieli, bo idąc na uczelnię nawet nie pomyśleli dobrze nad tym co chcą robić, a poszli "bo wszyscy idą".

Jak już dostaliśmy się na studia to czeka nas konfrontacja z planem zajęć. Liczba godzin dochodzi do 35h w tygodniu, porozbijanych "okienkami". Wychodzi na to, iż na uczelni spędzamy cały dzień, od godziny 7 do 21. Dla przykładu podaje poniżej plan zajęć z tego roku akademickiego. Studenci studiów magisterskich o specjalizacji Konstrukcje Betonowe mają w czwartki na 7 i mają 12 zajęć(!) z rzędu. Z uczelni wychodzą po 14(!) godzinach z mózgiem tak sfilcowanym, że trzeba dzwonić po rodziców, bo już nie wiedzą jak do domu trafić... :) Oczywiście przesadzam, ale jak można przyswajać wiedzę w taki sposób? Jak można się odpowiednio przygotować do każdych zajęć? Kiedy odrobić pracę domową? Kiedy zrobić "cokolwiek" innego? Pytania pozostawiam bez odpowiedzi..

Tak wiem, że inne grupy mają w tym czasie więcej wolnego, ale za to inne dni wyglądają podobnie.

Na Columbii jedne zajęcia trwają 3 godziny i często są powadzone przez więcej niż jednego prowadzącego. Najwcześniej przychodzi się na 8.30 (I stopień) i 10.00 (II stopień), a liczba zajęć wynosi ok. 20h tygodniowo.  Dużo czasu pozostaje na pracę własną, naukę i rozwijanie swoich pomysłów. Projekty i prace grupowe nie mają sztywno ustawionej tematyki, schematu czy wymagań. Liczy się kreatywność. Tak samo miałem z tematem mojej pracy magisterskiej. Nigdzie nie wisiała lista z tematami pracy. Wszystko należy samemu zrobić (z lekką pomocą promotora) i o tym jak trudne jest to zadanie przekonałem się na własnej skórze w tym roku. W Stanach dużo większa jest swoboda w nauce, ale też tylko i wyłącznie od Ciebie zależy ile się nauczysz. 

Podam przykład. Pisanie esejów czy referatów na jakikolwiek temat na politechnikach należy do rzadkości. W czasie inżynierki napisałem ich może z pięć łącznie. W czasie jednego roku na Columbii napisałem ich ok. 15. Każdy teki esej wymaga pójścia do biblioteki, spędzenia paru godzin na zgłębieniu wiedzy na dany temat i na końcu napisaniu o tym pracy. W czasie research'u dowiadujemy się 3x tyle ile tak naprawdę mamy do napisania w naszej pracy. Ale co przeczytane to nasze :). Z początku niechętnie podchodziłem do pisania esejów, ale zobaczyłem po czasie, jak efektywna jest to nauka.

Zapraszam do dyskusji w komentarzach.
Koniec części I. 

7 komentarzy:

  1. Fajnie się czyta Twojego bloga. W Polsce jest kilka problemów:
    - pierwszy to to, że pieniądze idą za studentem. Nie liczy się, jakość kształcenia ale zwykła ilość studentów. Co później przekłada się na przepychanie ich na siłę na kolejne lata. W końcu pensum pracownikom trzeba zapewnić
    - drugi - wykładowca to pracownik naukowo-dydaktyczny, ale rozliczany jest wyłącznie z działalności naukowej. Zatem można być tragicznym dydaktykiem ale mieć dobry dorobek naukowy (dobry, w skali Polski, bo niewielu publikuje w dobrych, zagranicznych czasopismach), dawać dużo punktów wydziałowi i spać spokojnie. A chyba balans powinien być ok. 50/50 a nie jak teraz 90/10
    - trzeci - wykładowca który np. ma własną firmę, pracuje w dużym przedsiębiorstwie, ma duże praktyczne osiągnięcia (mówie stricte o budownictwie) jest niemile widziany na uczelni. Dlaczego? Bo, niektórych kłuje w oczy to, że zwykły mgr inż. ma większe osiągnięcia niż profesor i do tego zarabia dużo więcej poza wydziałem. Do tego dochodzi brak czasu by na uczelni spędzać 32h tygodniowo - bo praca zawodowa nie pozwala. I taki wykładowca z potężną wiedzą praktyczną, doświdczeniem, kontaktami - jest dla uczelni mniej wart, niż profesor który w życiu nic nie zaprojektował. Osobiście znam żelbetników (dr i prof) bez żadnego praktycznego dorobku. I jak tacy ludzie mają kształcić?
    - czwarty - przejrzyj sobie w wolnej chwili publikacje naszych naukowców. Szczególnie te wydawane w wydawnictwach uczelnianych. Wiele z nich ma poziom prac studenckich, większość to przeglądówki - a nikły promil to jakieś ciekawe badania. Brakuje czasu (bo w tych 32h na uczelni, to dochodzi jeszcze praca administracyjna, jakieś komisje itp. i duża liczba studentów do przerobienia), brakuje pieniędzy i motywacji - bo za osiągnięciami nie idzie wzrost pensji.
    Przepracowałem prawie 10 lat na uczelni wyższej jako wykładowca, równolegle aktywnie projektowałem - często pracując od 7 do 21. Również w łikendy i mogę powiedzieć, że nasze szkolnictwo wyższe to duża patologia - wielki potencjał naukowy zepchnięty do narożnika przez różne koterie i układy, przeładowanie programu dla studenta niepotrzebnymi przedmiotami i ogólnie zbyt duża rekrutacja praktycznie bez żadnej selekcji. A potem student ostatniego roku nie potrafi obliczyć ilości betonu potrzebnej do zalania przyczółka.
    Pisz dalej, fajnie się czyta o tym, jak jest w normalniejszym państwie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za pozytywny komentarz. Cieszy mnie, że problemy studentów widzą także wykładowcy. Jak widać problemów na każdej płaszczyźnie jest mnóstwo. Co do wykładowców z ogromną wiedzą praktyczną to właśnie takich najbardziej się pamięta i docenia w czasie studiów. Na Politechnice Gdańskiej, zajęcia z Budownictwa Ogólnego prowadził Ś.P. dr inż. Leszek Niedostatkiewicz, na którego wykłady przychodziły zawsze tłumy, a wiemy jak to z frekwencją na wykładach na uczelniach wyższych. Miał tak ogromną wiedzę praktyczną, że w ciągu jednych zajęć zdołał przytoczyć 10 różnych sytuacji z budowy co urozmaicało wykład. Studenci opuszczali większość wykładów, ale akurat na ten wykład chodzili zawsze. Bo tam można było naprawdę się czegoś nauczyć.

      "Zbyt duża rekrutacja praktycznie bez żadnej selekcji" wyraża więcej niż tysiąc słów. Od tego się powinno zacząć, aby na studia szli ci, którym się chce i którzy się nadają. Gdy na PG aplikowałem o studia magisterskie to na 250 miejsc zgłosiło się ok. 150 osób. Oczywiście rekrutacji w tym wszystkim nie było w ogóle. I co zrobiła uczelnia? Zrobiła drugi oraz trzeci nabór. Nie liczyły się umiejętności, wiedza, oceny. Trzeba było zapełnić miejsca...

      Tu trzeba dużych zmian, na które przyjdzie nam czekać jeszcze wiele lat.

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Praca na budowie woj. mazowieckie? W STRABAG znajdziesz coś dla siebie. Mają wiele ofert pracy, warto sprawdzić.

    OdpowiedzUsuń