czwartek, 3 stycznia 2019

Pożegnanie!

Na początku sierpnia 2016 roku rozpoczęła się przygoda, która na zawsze zmieniła moje życie. Opuściłem nasz kraj, na okres ponad 2.5 roku, aby przeprowadzić się do Stanów Zjednoczonych i ukończyć studia magisterskie na Columbia University. Decyzja o wyjeździe do USA była niewątpliwie najlepszą decyzją w moim życiu i dałbym wszystko by przeżyć to wszystko jeszcze raz. Podczas mojego pobytu starałem się opisywać moje doświadczenia na tym blogu. Założeniem tego bloga było przybliżenie i pokazanie studiów na amerykańskich uczelniach oraz promocja stypendium Fulbrighta w Polsce. Ten post jest postem nr 170! Wszystkim tym co dopiero odkryli tego bloga polecam zapoznanie się z poprzednimi postami. Znajduję się w nich mnóstwo ciekawych informacji, których nie znajdziecie nigdzie indziej. 

Pomysł wyjechania do Stanów Zjednoczonych zrodził się w lutym-marcu 2015 roku. Rozpocząłem wtedy przeszukiwanie internetu w celu zdobycia każdej możliwej informacji na temat studiów w Stanach. 18 miesięcy walki o wyjazd wymagało ode mnie determinacji i walki samym ze sobą o to czy naprawdę chcę aplikować o coś, co w oczach wielu wydawało się niemożliwe. Dlatego też, o moich staraniach nie mówiłem publicznie. Ale wyobraźcie sobie mnie, studenta PG z przeciętną średnią, który nagle aplikuje o studia na uczelniach MIT, Columbii, Tufts czy Drexel. Sam nie wiedziałem na co się porywam i czy czasem nie marnuje pieniędzy moich rodziców. Na szczęście moim rodzice byli moim największymi kibicami i to oni wierzyli we mnie od początku do końca.

Prawie 2.5 roku w Stanach pozwoliło mi bliżej poznać ten kraj. Mówią, że Nowy Jork to nie Stany Zjednoczone i, prawdę mówiąc, coś w tym jest. Mogę powiedzieć, że poznałem Nowy Jork, jego klimat, jego mieszkańców, ale czym więcej podróżowałem po całym kraju tym więcej widziałem różnorodności. Jedyne czego żałuje już po wylocie to to, iż nie udało mi się odwiedzić w pełni zachodniej strony USA - parków narodowych, Las Vegas, Los Angeles, San Francisco itd. Mogłem to zrobić na ostatnią chwilę, na dzień lub dwa przed wylotem, ale postanowiłem, że taka wycieczka wymaga więcej czasu i środków i na to będę miał czas w przyszłość. 

Tym postem chciałbym zakończyć moją przygodę z pisaniem. Jest to mój ostatni wpis na blogu ColumbiaDream. Mam nadzieję, że dzięki temu co tu przeczytaliście, sami zdecydowaliście się na aplikowanie na studia zagraniczne. Ja miałem to szczęście, że mogłem studiować w Gdańsku, w Barcelonie i w Nowym Jorku i poza tym, czego nauczyłem się na poszczególnych uczelniach, zdobyłem masę doświadczeń, poznałem ogromną liczbę ludzi z całego świata i dałem poznać siebie jak i nasz kraj innym. Mam nadzieję, że rodzina Fulbright będzie się powiększała z roku na rok. Jeśli ktoś z Was sam piszę o swoich przygodach to proszę o link w komentarzu. 

Dziękuję wszystkim tym, co śledzili moje przygody tutaj na blogu i trzymali za mnie kciuki. Dziękuje Fundacji Fulbrighta za okazane zaufanie i przyznanie stypendium. Dziękuję moim największym fanom, czyli mojej rodzinie. Bez nich nie miałbym takich marzeń i bez nich bym ich nie realizował. 

Do zobaczenia!
Bartłomiej Dziuban

niedziela, 16 września 2018

Ostatnie 3 MIESIĄCE!

Stypendium Fulbrighta pozwala na wyjazd do USA na studia oraz praktyki, ale warunkiem jest opuszczenie terenu Stanów Zjednoczonych na okres 2 lat. Przez wiele miesięcy próbowałem w jakikolwiek sposób przedłużyć swój pobyt, lecz niestety, oficjalnie, poległem na tym polu. Rozumiem zasady otrzymania stypendium i zgodziłem się na nie przed wyjazdem, ale teraz niestety jest niedosyt. Studia na Columbia University pozwoliły mi na zdobycie wiedzy niedostępnej nigdzie indziej, a praca w Nowym Jorku otworzyła mi niesamowite możliwości. Praca przy największych projektach tego kraju jest unikalnym doświadczeniem.

Niestety, ale z dniem 8 listopada moja wiza traci datę ważności i zaczyna się "grace period", czyli okres 30 dni na opuszczenie kraju. Już za niecałe 3 miesiące będę musiał się spakować i wyjechać z Nowego Jorku. Zostało niestety już bardzo mało czasu i czuje się tak jakby ktoś wybudził mnie ze snu. Żyjąc tutaj cały czas miałem w głowie, że mój wyjazd jest gdzieś 'tam' w przyszłości, a to już zaraz.

Razem z moim znajomym, Rychem, postanowiliśmy wymienić się książkami podczas mojego pobytu w Polsce. Otrzymałem od niego książkę Busem przez Świat. Ameryka za 8 dolarów., która opowiada o podróży sześciu znajomych kamperem ze wschodu na zachód USA i z powrotem. Wypełniona niesamowitymi anegdotami z przeróżnych zakątków Stanów Zjednoczonych. Po przeczytaniu tej książki naszła mnie refleksja, iż mieszkam już tutaj ponad 2 lata i miałem ogrom wycieczek i wyjazdów po USA, a dalej mam wrażenie, że bardzo dużo jest jeszcze do zobaczenia i niestety nie uda mi się tego wszystkiego zobaczyć, przynajmniej w najbliższej przyszłości. Najbardziej jest mi chyba żal, że nie udało mi się odwiedzić Parków Narodowych i Teksasu. Po tej lekturze postanowiłem sobie, że za parę lat wrócę tutaj, wynajmę samochód i odwiedzę wszystkie te miejsca.

Postanowiłem, że w grudniu wrócę do Polski na cały grudzień, aby na spokojnie spędzić trochę czasu z rodziną i ze znajomymi. Od Nowego Roku zamierzam rozpocząć nową pracę. Gdzie? Tego jeszcze nie wiem. Na 90% będzie to gdzieś za granicą. Może Europa, a może gdzieś dalej :)

A więc zostały mi ostatnie 3 miesiące, aby nacieszyć się życiem w Nowym Jorku. W kolejnych tygodniach zamierzam odwiedzić wszystkie moje ulubione miejsca i zamienić się trochę w turystę i pozwiedzać. Na pewno zrobi się trochę sentymentalnie, ale z drugiej strony jestem  niesamowicie wdzięczny za to, iż mogłem tutaj żyć przez ponad 2 lata.  Już wiem, że czym bliżej wyjazdu tym będzie mi z tym ciężej. Nowy Jork stał się moim nowym domem i stał się częścią mnie.

Niech ktoś zatrzyma czas!

piątek, 17 sierpnia 2018

Nowe mieszkanie na HARLEMIE

Po dwóch latach mieszkania na kampusie Columbia University przyszedł czas na zmianę miejsca zamieszkania. Obecny wynajem pokoju kończy się 31 sierpnia. Przyszedł więc najgorszy z momentów, czyli moment szukania pokoju do wynajęcia w Nowym Jorku. 

Szukanie jest o tyle trudne, że na każdym kroku możesz spotkać oszustów, którzy chcą od ciebie niewiadomo jakich opłat wstępnych, ogromnych kaucji jeszcze przed zobaczeniem mieszkania. Z drugiej strony są też wyłudzacze danych osobowych. Dlatego też, każdego wynajmującego trzeba traktować z lekką ostrożnością. Wszystko działa w dwie strony, bo wynajmujący ciebie też nie traktują z pełnym zaufaniem. 

Z moich obserwacji tak wygląda idealny współlokator w NYC: lat 20-25, student lub pracownik na pełen etat, nie palący, bez zwierząt, bez gości, nie imprezowy. 50% ofert jest skierowana jedynie dla dziewczyn. I do tego dochodzi dobry credit score, a jak go nie mamy (obcokrajowcy) to mamy mieć co-signer'a (po polsku żyranta). Do tego 3-miesięczna kaucja i umowa na lata (oczywiście z możliwą podwyżką czynszu raz na rok). Na koniec jeszcze dowód pracy na etat i dowód osobisty. Trochę wyolbrzymiam, ale z każdym wymienionym wymogiem można się spotkać szukając pokoju czy też mieszkania w NYC. Po prostu nie jest łatwo sprostać wszystkim wymaganiom.

Z powodu tego, że moja wiza kończy się z końcem listopada, musiałem wynająć pokój jedynie na trzy miesiące co też ograniczyło mi możliwe opcje. Po kilkutygodniowym research'u zdecydowałem się odwiedzić pierwsze miejsce, które koniec końców okazało się pierwszym i ostatnim miejscem jakie odwiedziłem. 

Mieszkanie przy ulicy 131. i Madison Avenue na Manhattanie to będzie mój nowy adres zamieszkania. Od teraz będę wynajmował pokój w dwupokojowym mieszkaniu z parą po 30-stce. Moimi nowymi współlokatorami są kucharz w siedzibie Bank of America i terapeutka z pobliskiego szpitala.

Ceny na Harlemie są niższe niż w pozostałych dzielnicach Manhattanu. Ze względu na to, iż jest to krótkoterminowy wynajem musiał się jednak liczyć z lekko wyższą ceną. Za cały pokój ze wszystkimi opłatami będzie mi dane zapłacić miesięcznie $1300. I do tego kaucja w wysokości miesięcznego czynszu. Mieszkanie prezentuje się następująco:

Salon

Pokój

Łazienka
Samo mieszkanie to nie wszystko. Chyba tym co mnie najbardziej przekonało do mieszkania był prywatny rooftop na 6 piętrze! Na dachu, do dyspozycji wszystkich lokatorów bloku jest publiczny taras skierowany na północ (czyli w kierunku Bronxu). Moje mieszkanie ma za to dodatkowo prywatny wydzielony taras z miejscem na BBQ, stolikami i kanapami. Co więcej wszystko to jest z widokiem na miasto, na Empire State i wszystkie wieżowce. Niczego więcej mi nie potrzeba :)


wtorek, 7 sierpnia 2018

2 lata na EMIGRACJI

8 sierpnia 2016 roku rozpoczęła się moja przygoda ze Stanami Zjednoczonymi. Po roku w Barcelonie, myślałem, że wiem już dużo o życiu za granicą, ale nie mogłem się bardziej mylić. Studia, studiami, ale życie po nich to dopiero prawdziwa emigracja. No i dziś trochę o niej właśnie. 

Przeglądając ostatnio Facebooka dotarło do mnie jak szybko czas leci. Znajomi, z którymi przecież "nie tak dawno" rozmawiałem, dzisiaj wrzucają zdjęcia swoich dzieci, zdjęcia ze ślubów, dodają drugie nazwiska. Staram się mieć kontakt z jak największą liczbą znajomych podczas życia w USA, jednak nie zawsze jest to takie proste. Różnica czasu stanowi niezłą przeszkodę. Wtedy kiedy ja wychodzę do pracy, w Polsce niektórzy już wracają do domu. Kiedy ja kończę pracę, w Polsce jest już północ. W tygodniu, rozmowy telefoniczne są zatem mocno ograniczone. Większa swoboda jest jedynie w weekendy. Rozmowy też nie są krótkie, często ponad godzinne, i tym sposobem trzeba ograniczać liczbę rozmów w ciągu dnia, aby jeszcze coś poza telefonami można było zrobić. Aby mieć to wszystko pod kontrolą, z większością znajomych muszę umawiać się na konkretną godzinę. 

Emigracja dla mnie to taka niekończąca się wycieczka. Gdziekolwiek nie jestem to czuje, że kiedyś stąd wyjadę i z każdego dnia staram się wycisnąć maksimum. Gdybym miał Instagram to dałbym tutaj  #CarpeDiem :) Życie za granicą sprawia, że to co zwykłe staje się ciekawsze np. takie wyjście po 'głupie' zakupy spożywcze. W Polsce każdy Lidl, Biedronka, czy Carrefour ma ujednolicone produkty i ich rozkład w sklepie, tak, że zakupy po jakimś czasie robisz z automatu, biorąc to samo przez cały czas. W ogóle, u nas sklepy lokalne chyba już wyginęły, wszyscy kupują w sieciówkach. W Nowym Jorku na każdej ulicy masz jakiś lokalny sklep (Deli) czy mały market, w którym to możesz kupić wszystko co jest ci potrzebne. Nie ma tutaj produktów znanych z Europy to i robienie zakupów to też jest pewnego rodzaju przygodą. Zdaje sobie sprawę, że i do tego można po jakimś czasie przywyknąć, ale jeszcze mi się to nie przytrafiło.

Inną sprawą na emigracji jest śledzenie tego co się dzieje w Polsce. Z początku jeszcze przeglądałem serwisy informacyjne z naszego kraju, aby mniej więcej orientować się co się dzieje. Ale żyjąc w USA chciałem też się orientować w tym co się dzieje tutaj, czytając m.in. The New York Times. Po jakimś czasie zorientowałem się, że nie jestem w stanie być na bieżąco ze wszystkim. Aktualnie mogę powiedzieć, że moim głównym informatorem jest niestety Facebook. Żyję w takiej bańce, od której odbiją się wszelkie 'niusy'. Ale właściwie czy to takie złe? Czy tak naprawdę musimy śledzić wszystko co się dzieje codziennie na świecie? Sam się zastanawiam czy w dobie Netflixa, mediów społecznościowych i internetu, jest jeszcze sens oglądać telewizję 'z kabla'. 

Pod względem językowym, z roku na rok widzę duże różnice, które zachodzą u mnie podświadomie. Zacząłem myśleć już bardziej po angielsku niż po polsku. Teraz w rozmowie po polsku przychodzą mi do głowy angielskie określenia i w mojej głowie staram się je tłumaczyć na nasz język. Coś kompletnie odwrotnego do tego co miałem na początku wyjazdu. Już teraz czuję, że angielski stał się moim drugim pełnoprawnym językiem. Jest mi zupełnie obojętne czy rozmawiam po angielsku czy po polsku. Duży wpływ na to miał fakt, iż w Hiszpanii i w USA mało miałem kontaktu z Polakami i większości porozumiewałem się po angielsku.

Emigracja sprawia również to, iż bardziej doceniam nasz kraj i naszą kulturę. Nie wszystko to co zagraniczne jest lepsze i wiele krajów mogło by się od nas dużo nauczyć. Jesteśmy niesamowicie  inteligentnym i mądrym narodem i każdy kto miał styczność z naszymi rodakami w USA bardzo ciepło się o nich wypowiadał. To sprawia, że jeszcze bardziej czuję się dumny z tego skąd pochodzę i gdzie zostałem wychowany.

W przeciągu ostatnich dwóch lat byłem jedynie dwa razy w Polsce, a od ostatniej wizyty minęło ponad 8 miesięcy. I już na tyle się stęskniłem, że czas wybrać się po raz trzeci! W dniach 24-30 sierpnia planuje mały urlop, aby odwiedzić parę miejsc i spotkać się z rodziną i znajomymi. Czas wrócić i naładować baterie na kolejne miesiące. Do zobaczenia w kraju!

poniedziałek, 30 lipca 2018

City break in MYRTLE BEACH | Helikopter za $40!



Już od jakiegoś czasu czułem, że męczy mnie już Nowy Jork, jako miasto ciągłego ruchu, hałasu, spalin, brudu. Ostatnie tygodnie pracowałem po 12h na dzień oraz w soboty i pomyślałem, że muszę się wyrwać z tego miejsca choć na trochę. Mój znajomy ze Słupska, Sebastian, wybrał się z programu Work & Travel do pracy jako ratownik do Myrtle Beach. Poprzedni weekend był idealnym momentem dla mnie, aby go odwiedzić i zobaczyć Myrle Beach w Południowej Karolinie. Podczas całego mojego pobytu w Stanach, większość czasu spędzam w dużych miastach, wśród ludzi z całego świata. Myrtle Beach ma jedynie 30 tysięcy mieszkańców i jest bardziej "lokalne". Byłem ciekaw jak żyją zwykli Amerykanie na "prowincji". 

Zdjęcie w koszulkach ratowniczych musiało być!

Lot z Nowego Jorku trwa jedynie 1 h 25 min, a koszt w dwie strony zamyka się w granicach $125 (Spirit Airline). Po wyjściu z lotniska od razu zauważyłem czym się różni to miasto od Nowego Jorku - ujrzałem dosłownie wszędzie ogromne pickup'y na wysokim zawieszeniu. Każdy chyba tam ma taki, bo mniejszych czy też elektrycznych samochodów to tam nie ujrzałem. 

W tych dużych samochodach, duzi to byli również ludzie :) Co trzeci mieszkaniec Południowej Karoliny jest otyły i to jest widoczne. Tak dużych ludzi to jeszcze nie widziałem. Teraz te ogromne samochody mają rację bytu. 

To co jest widoczne po wyjeździe z Nowego Jorku, dosłownie, w każdym możliwych kierunku to różnica cen produktów i usług. Dam parę przykładów (pogrubione ceny dla NYC): 

  • Uber (25 min przejazdu) $6-$10 ($40-$70)
  • Śniadanie $4-$7 ($8-$15)
  • Fast food (zestaw) $5.25 ($9-$12)
  • Koktajl na barze $4 ($12-$15)
  • Piwo na barze $2-3 ($8-$10)
Nie żebym tylko przyjechał tam, jadł fast foody i pił piwo, ale różnice w cenach tych produktów zapadły mi w pamięć. Co do ceny fast fooda to byłem w szoku. Razem z Sebastianem wybraliśmy się do sieci COOK OUT. Zestaw - podwójny cheesburger, chicken wrap, frytki i litrowa Coca-Cola - dosłownie kosztował $5.25! Jest to cena posiekanej sałatki lodowej w Whole Foods w Nowym Jorku :) I się dziwicie czemu Amerykanie tyle jedzą fast food'a? Jest to najtańsza opcja w całych Stanach. Na szczęście w Polsce cena tego jedzenia nie spadła tak nisko i dalej normalny posiłek jest tańszy od burgera z frytkami.



Podczas spacerowania po Myrtle Beach, ujrzałem reklamę: Lot helikopterem za $20!. Długo nie myśląc, od razu udaliśmy się na miejsce gdzie możemy polatać za taką cenę. Oczywiście musiał być jakiś haczyć w takiej cenie, a my łyknęliśmy tę ofertę jak młode pelikany. Można było lecieć za $20, ale lot trwał 3 minuty i był to lot dookoła heliportu... Ale już za $40 można było przelecieć nad wybrzeżem. No to hop!


Jak widać na zdjęciu to helikopter był naprawdę kompaktowy. Mieściliśmy się jedynie my oraz pilot. To zdjęcie wstawiliśmy na Facebook z podpisem Homecoming #Poland , aby wkręcić znajomych, że lecimy z Myrtle Beach do Polski.....helikopterem :) No jedna osoba się nawet nabrała i zapytała o co chodzi. No nie, to jeszcze nie takie czasy, aby latać do kraju prywatnym helikopterem czy samolotem.



Reszta pobytu to plaża, plaża i jeszcze raz piwo :) Polecam!

piątek, 27 lipca 2018

PUBLIKACJA

I w końcu publikacja ujrzała światło dzienne. Mój artykuł jest narazie dostępny jedynie online, ponieważ zostanie wydrukowany w następnym numerze magazynu Transportation Infrastructure Geotechnology. Co ciekawe na stronie wydawnictwa Springer ta publikacje jest dostępna w cenie aż $39.95. No wiadomo, że za specjalistyczną wiedzę się płaci co nie? :) Nie myślcie, że cokolwiek trafia na moje konto. Na ten moment nie otrzymałem nawet papierowej wersji mojej własnej publikacji, a jedynie wersję elektroniczną w PDF. Dla tych co są ciekawi czego dotyczy moja publikacja, podaję link: LINK (dostęp ograniczony czasowo).

Poza mną współtwórcami publikacji są professor Hoe I. Ling, mój opiekun naukowy, oraz Dr. Liming Li, który uczestniczył w badaniach na wirówce geotechnicznej w laboratorium Carleton Lab. 


czwartek, 12 lipca 2018

Pierwsza PUBLIKACJA na koncie!

Zasoby naukowe tego świata powiększyły się właśnie o jedną pozycję sygnowaną moim imieniem i nazwiskiem! Po 4 miesiącach ciężkiej pracy w laboratorium oraz 7 miesiącach poprawek i edycji w końcu ktoś docenił wartość merytoryczną mojej pracy magisterskiej i zdecydował się na publikację. Moja praca o tytule Failure mechanisms of shallow tunnel in sandy ground zostanie wkrótce opublikowana w magazynie Transportation Infrastructure Geotechnology. 

To tutaj spędziłem ostatnie 4 miesiące na Columbia University.
Teraz dopero widzę, ile pracy trzeba włożyć, aby praca naukowa zostałą opublikowana. Zabiera to niesamowicie dużo pracy i wysiłku. Od oddania pracy w grudniu 2017 minęło przecież tak dużo czasu, który spędziłem na edycji stricte pod publikację. Zaraz po publikacji zamierzam wykupić parę kopii, aby zachować na pamiątkę, oraz aby pokazać tym, którzy pomogli mi w realizacji moich badań. 

Dobra, teraz proszę cytować moją pracę! :)